środa, 18 sierpnia 2010

Nepal - zmierzch




:)


każda pora w tych górach ma swoją osobną, właściwą sobie kolorystykę..
zmierzch ma w sobie szczególnie wyjątkową barwę i ciszę.. taką taktowną, subtelną..
łagodną ciszę do ukołysania tego wszystkiego co się ma w sobie...nie ukołysane.
a trekking taki jak ten, gdy zasypia się i budzi w ich 'sercu' wędrując od schroniska do schroniska daje możliwość nie przegapienia żadnej.

- 'A w ogóle jak się czułaś po wejściu na 4000m? Rozumiem, że po paru dniach aklimatyzacji organizm się przyzwyczaja, ale jak się czułaś tak zaraz na początku?'

do 4 tysi właściwie czułam się normalnie. W dużej części zasługa to..:)Dobrych Duszków Dalekowschodnich i rozsądnej aklimatyzacji, czyli spokojnego tempa marszu, nawadniania organizmu (4 litry dziennie), włażenia popołudniami wyżej, ponad miejsce noclegowe, by pobyć powyżej niż się będzie spało...

Efekty wysokościowe, jeśli o mnie chodzi, odczuwam dopiero ok 4500 - 5000 i jest to tak wtedy, że całościowo wyhamowuje mi się organizm, tak trochę jak na filmach z podroży kosmicznych, nie czuję zmęczenia, ale wykonuje niezależnie od własnej woli spowolnione ruchy, szczypią poliki, końcówki palców, czasem nawet wkrada się ból glowy - bardzo nieprzyjemny (tym razem wkradł mi się raz:)) ..nie przydarzyło mi się nigdy natomiast 'cofanko pokarmu', co jako takie tez należy do nierzadkich w górach wysokich..hmm.

A te złote pióropusze, to na pierwszym planie południowa ściana Lothse (uznawana za najpiekniejszą w Himalajach) i za nią wyłaniający się delikatnie Sir Everest - z tamtego miejsca i jeszcze przez pięć dni łojenia tylko w takim fragmencie widoczny... tuż obok natomiast Ama Dablam - jak dla mnie magiczna niezwykle.
Zdjęcia poniżej kryją za chmurami tę samą ścianę i tego samego Jegomościa, tyle że spod innego schroniska i innym wieczorem je kadrowałam. I jest w nim (mam nadzieje) efekt uchwycony jaki mnie w tych Himalajach zatrzymuje już nie pierwszy raz w niemym zachwycie....skala, proporcje znaczy. Stoi się naprzeciw (pierwszy plan - te ciemne gorki) wierzcholkow wcale nie małych, nad nimi chmury, a tam ponad, wysoko, wysoko dziura nagle w niebie i skała wygląda sobie wesoło...skad ONA tam? ...tak jakby będąc w Zakopanem nagle coś paręnaście metrów nad Giewontem pokazało się w chmurach ..w perspektywie...

lubię zadzierać tam nosa i zdumiewać się tym wrażeniem...
i lubię też pochylać czoła ..i na wierzchołki z góry się popatrzeć ;)



2 komentarze:

  1. Pamiętasz jak pod Annapurną, już właściwie po treku wyłonił się różowopurpurowy szczyt wieczorny? I to nasze stwierdzenie, że jest jak w kinie, oby tylko nam filmu nie wyłączyli...

    OdpowiedzUsuń
  2. :) Nirli Giri to była... pamiętam wieczorną herbatkę przy stoliku na tarasie restauracji w Tatopani i ten widok wstecz tAAAki, ...że 'napis the end' nie zdziwił by wcale...i powiem więcej - to wrażenie Jestem/Nie ma mnie...still present ;) Magia miescja, magia Ludzi ..prosze Pani:)

    OdpowiedzUsuń