Po trzech dniach w stolicy, po zwiedzaniu i napawaniu się jej wyjątkowością,
przyszedł dzień wreszcie, by w góry przenieść się..
w te wymarzone...
Odległość pomiędzy Stolicą a Himkowym sercem w prostej linii nie duża - ze 200 km a może i mniej..
tyle, że w pionie do miejsca startu naszej wyprawy - jakieś dobre 2500 m przewyższenia (Kathmandu - Lukhla)
drogą kołową jechać by trzeba było i w ostatniej fazie dojsc jakis dobry tydzień..
decyzją Szefa - wzieliśmy awionetkę.
Awioneteczkę raczej. Ja we w tym czemś niewielkim wyprostować się nie mialam szans:)
Przy kołowaniu na pas startowy trzęsło się wszystko w niej i w dodatku wszystko z osobna w inną stronę i w innym rytmie,
moj fotel na boki, kolegi obok w tył i przod....zewsząd terkot rozlegał się ..taki bardziej niepokojący niż wróżący przygodę:)
'Matko Boska' pomyślałam sobie i zamknęlam oczy.
a gdy zdecydowalam się je otworzyć... przez chwilę zawahalam się nad tym czy udalo się wystartować
i czy to co widzę jest ziemskim jeszcze, czy już nieziemskim widokiem...:)
a tak poprawdzie było i jednym i drugim...
zapraszam w gory:
Ja mam we krwi przgodę, ale awionetka chyba by mnie przerosła. Bo ja nie cierpię latać i do smoloyu wchodzę tylko wtedy, kiedy już nnaprawdę nie ma wyjścia :/
OdpowiedzUsuńno i wyszedł mi smoloy zamiast samolotu :DDD też może być :DDD aż boję się pomyśleć z czym to się kojarzy ;P
OdpowiedzUsuńspokojnie - wyjście będzie..jak poprzednio, weźmiemy lokalnego busika i babcię z wnuczką po drodze i kozę..i głowy będziemy zadzierać po bezkres tego co wyżej..i wyżej..i ..lo matko - pamiętasz?
OdpowiedzUsuń