wtorek, 26 października 2010

Picos de Europa ..kropla drąży skałę

tę wapienną ..:) 'kak genij czistoj krasaty..'

fakt, w jakim tempie naciekają te subtelne fidrygałki..
zatrzymał nas w kolejnej refleksji..nad czasem w ogóle
zatrzymał, dech zaparł i zachował we wrażeniu niemałym
aż jak mocno - wyartykuowało się kolejnym rankiem
w relacji telefonicznej z podMadrycką bazą:
Alicja: "Tata ..wiesz, góry od spodu są takie kolczate"..





















woda..
na ślepo drąży..
nie czerpiąc przecież natchnienia ze świata, formuje kształty znane naturze..
skąd spojność mrocznych form..z tymi z głębin oceanu na przykład..?
hmmmm
taka silna ta kropla..?
taka słaba ta skała......?

piątek, 22 października 2010

Picos de Europa.. lekcja pokory






































:)
'Co źle znosisz, będziesz dobrze znosił : przywyknij tylko.'
                                                                                    Owidiusz.

 .. moment, w którym znika mi delikatny uśmiech, gdy czytam te słowa..jest pokorą właśnie.
bliskie temu, co odczuwam tam w górach, gdzie ogrom tego co mnie otacza, uswiadamia jak wielcy jesteśmy..jest wrażenie jakiego doświadczam w budowlach gotyku.
..zwalniam w tempie, a myślom pozwalam wzbijać się ku strzelistym przestrzeniom, by skala, rozmiar tego co między mną a sklepieniem, usadziły mnie wreszcie w chłodnym porządku.

usiądę..:) jeżeli nie usiądę ..to jak się podniosę?





środa, 20 października 2010

Picos de Europa ..'człowiek jest mocny'


..nie na tyle jednak by mógł oprzeć się i nastrojom odwiedzanych miejsc nie ulec..
- i dobrze:)

czymże byłby świat bez zdumień,
a człowiek bez emocji..?

krocząc leniwie rozgrzanymi uliczkami dalece zaprzeszłej Segowii
uwolnic nie mogłam się od widoku Dulcynej tęsknie wypatrujących ..
swych rycerzy jedynych, po spłowiałym bezkresie na pstrym koniu galopujacych..
:)






wtorek, 19 października 2010

Picos de Europa ..'widziałam cioś'

  Rytm wędrowania górskimi ściezkami z dziecmi odbiega zupełnie od tempa jakie się zwykło nadawć sobie..
Nie jest, pomylmy zaraz, ani wolniejsze ani szybsze..jest inne po prostu.. jak i świat cały ich okiem postrzegany.
Zauważa się z nimi przede wszystkim dużo żywiej, radośniej i bardziej euforycznie..
z perspektywy mocno bliskiej raz..
to znów niebotycznie odległej
Kroczy się na wstrzymanym oddechu, by nie spłoszyć wypatrzonej w skale tuż przy ziemi jaszczurki, by za chwilę gnać szaleńczo za stadem niebieskich motyli..
Rzeczy codzienne potrafią zaskoczyć - np cień, co zwykł szarym być w całości niespodziewanie we fragmencie rzuca się kolorem..
czy też plastikowy kubek, co leżał już bez pożytku w trawie, nagle w rękach Heli odnalazł sens, niczym słowo 'spunk' w ustach Pipi, i stał się znakomitym pochwytaczem na owady..


gór, co jasnym jest, 'nie obniżymy' przecież, niemniej jednak w jakiś ich skrawek wejść można i z dziećmi..










piątek, 15 października 2010

Picos de Europa ..'jak biec do końca, potem odpoczniesz'





Trzymając się starej sprawdzonej łojanckiej zasady, że 'wyżej jest tam, gdzie jest wyżej'
                wdrapalismy się tam, gdzie wyżej się już nie dało.
                                               dało nam to radochę nielada,
                                               bo też i nielada z nas chwaty,
                                                                           ..w końcu.









czwartek, 14 października 2010

Picos de Europa..:)dziś dla wczoraj jest jutrem.




wapienna skała..:)
kto raz poczuł jej dotyk, wie jak miłym doznaniem jest jej miękka chropowatość pod dłonią..
były wiosny, że dotykałam jej co weekend.
..piękne wiosny zaklęte w seledynie pierwszych liści bukowych..promieniejących nieśmiałym światłem na wylot.
dotyk skał Kantabrii ożywił we mnie to co zdawać by się mogło lekko przygasło.
'doO laAAta do lata piechotą będę szła' nucąc wbiegliśmy sobie w wapienne objęcia.
:) na dobre.



środa, 13 października 2010

Picos de Europa..,no quiero mas!' :)










:)
hasło wywoławcze naszej podróży.
pierwsze zdanie, jakie chwycili moi od, sztandarowo rzucających je przed kazdym jeszcze posiłkiem, Jej.
'nie chcę więcej!' nie zabrzmialo raz jedynie... pożnym popołudniem na stoku nieplanowanie podbitej skały..
kiedy to osiągnąwszy przełęcz, na podbój szczytom poczulismy siły


uratowala nas zawieruszona z zakupów prasowana szyneczka i solidarnie sprasowana czekolada z plecaka Cioci Dori..




































a niewyraźne dotąd apetyty, wyraźnie już odtąd rosły..


poniedziałek, 11 października 2010

Picos de Europa ..hu-ha!















Stare sentymenty nie rdzewieją.
Spłowiało jedynie to, co widać jednak nie dość mocnym było, by szanse mieć zezłocić się szlachetnie...

Dori and Dori :)

Najstarsza i Najtrwalsza znajomość..
na mocno twardym podstawówkowym jeszcze gruncie osadzona..
osadziła się we dwóch autach na koniec tegorocznych wakacji, by wespół z czterema dzielnymi szkrabami
zjechać, zejść, zdobyć, w prostej linii północ, od Madrytu, Hiszpanii..



piątek, 8 października 2010

Nepal - powrót :)



Dobrze się pozbierać                                                                         
i pytaniom bez odpowiedzi pozwolić odejść bezgłośnie

Niech odbijają się echem
w pustce pytań, których pełno we świecie..

Niech 'dlaczego' skoro prożne
miejsca ustąpi 'po co' gdy radosne

nie wiem jak jeszcze, ale w te Himki moje
wracać co rok już.. postanowiłam sobie..
bo piękne
:)










































środa, 6 października 2010

Nepal - powrót

spotkaliśmy się prawie 12 godzin później jednak..
nasz powrót zbiegł się z wybuchem wulkanu na Islandii..
loty do Polski odwoływali nam we Wiedniu jeden po drugim..
najpierw Warszawa - zgasły napisy przy ostatniej bramce na dwie minuty przed odprawą -
przestrzeń powietrzna nad Warszawą zamknięta, głucho oznajmił pan w informacji,
po przebukowaniu biletów (Grzegorz jak lew wywalczył nam miejscówki) szansę na lot jeszcze dawał nam Kraków, ale i on wziął się i zamknął z tych samych powodów co wcześniej Stolica..
o raaany ..co robić?.. tak blisko już, tak prawie i ..choć chciało by się natychmiast, pogodzić się trzeba z faktem, że dłuuuugo później niż zaraz zobaczyć się będzie można..
nic. dzwonić zaczęliśmy do bliskich, że nieplanowo a jakoś jeszcze nie wiadomo jak - może pociąg, może autobus - próbować będziemy dostać się do Kraju.
i wtedy...:)
jak nadzieja co zgasnąć nie zdążyła do końca - rozpromieniła radosnym "Słuchajcie!!!" Basia.
.."znajomy mojego brata, co busami ludków po Europie wodzi tu i tam, jest właśnie we Wiedniu i busem takim wraca do Kraju na pusto :)!!!!!!!!"
:)co za traf szczęśliwy!
jeszcze tylko bagaże.. nadane w końcu transferem do W-wy trzeba było odwołać..
kolejka do punku info w tej sprawie długa niewyobrażalnie - samych lotów do Kraju ze cztery odwołanych było...
a tu dzwoni znajomy i melduje, że za 20 min będzie pod lotniskiem..
no nic - czekamy..
i wtedy zakrzyknął Bartek "ha!?? nasze bagaże!!!!":)))
kto by uwierzył..? otoż nasze bagaże, czujnym okiem Bartka dostrzeżone, jechały sobie (bez odwołania) ułożone jednen za drugim równiutko po pasie transmisyjnym lotniskowego podajnika ..
złapaliśmy je szybko i siedząc juz w busie przybiliśmy piatki na tak magiczny obrót sprawy tego naszego szczęśliwego powrotu.

Basia od szęśliwych powrotów: