dopóki się człowiek nie ruszy i tkwi w marzeniach tylko,
tak naprawdę żywego głosu w sobie nie słyszy..
i tesknoty za niepoznanym łaskoczą jedynie,
bo łatwiej odsuwać wyobrażenia niż tłumić chęci posmakowania dotkniętego już kiedyś..
cały trekking własciwie nieopuszczało nas :)Dwie poczucie bycia i niebycia jednocześnie..
czy to się wszystko przypadkiem nie śni nam tylko?
widoki przed nami - nie inaczej jak tylko jawiły się..
w magiczny jakis sposob wyłaniały sie raz po raz i tchu brakło i miejsca w sobie by napawac sie nimi i dość mieć..
ostatniego wieczora usiadłyśmy przy stoliku w ogródku jednej restauracji..
'czy Ty też masz wrazenie, ze nas tu tak naprawde nie ma..ze za chwile zgasną światła i pokaze się napis "the end?"..
:)'
swiatła zgasły, pokazała się w purpurę obleczona Nirl Giri..
aż żal było się ruszać..
ech..
poranek orzeźwił w nas chęci ku drodze..
bo świt zawsze budzi nadzieję..
ale nie oglądać się za siebie nie dało się tego dnia..
i pareset następnych także;)
zresztą.