Święta Wielkanocne zastały nas ...tam na wysokościach.
przy wieczornym posiłku w Sobotę, poddano myśl, która zaraz ochoczo w czyn się wcieliła.
Zamówiliśmy po dwa bolidy (dwa jajka na twardo = bolid eggs ) już przy kolacji i do śniadania każdy miał za zadanie pisanki sporządzić..
zważywszy na niewielki zupełnie warsztat narzędzi zdobniczych jaki posiadaliśmy ze sobą,
dość, trzeba oddać, "święconka" wyszła nam imponująca.
po życzeniach..ciepłych, celnych i cennych, jak tylko Bożenka tak z miejsca, z serca potrafi..należało spożyć owe caceńka..
'hmm...ja mam zbyt emocjonalny stosunek do tego Yeti, żeby go zjeść..ofiaruję go Doris. Doris! to dla ciebie....:)
Yeti wrócił ze mną do domu.
Do Kathmandu podróżował w kubku-termosie Bożenki, by zgniecionym nie być.
Dalej natomiast w specjalnie przeze mnie zakupionym sarkofagu...
Ma się wybornie, złożony w kaczuszce (skoro jest jajkiem) wespół z gałązką jałowca
zdaje się nie starzeć ...jak legenda o nim :)
O matko! Ten Yeti to mi naszego ulubieńca lekko przypomina :DDD czyżby służył za model?
OdpowiedzUsuńYeti to Yeti...Człowiek Legenda :)
OdpowiedzUsuńTaaaa... :)
OdpowiedzUsuń