piątek, 3 września 2010
Nepal - jak?
'Ano właśnie. Nie bałaś się, że jak spełnisz największe marzenie swojego życia to nie będziesz już miała żadnego celu?'
..bałam się, pewnie, że się bałam... jak klasyk Alchemik po części, a trochę zupełnie po swojemu..:)
wyjazd pierwszy w Himalaje..to miało być spełnienie marzeń, tych najskrytszych z najmagiczniejszych..
po 10-ciu latach małzeństwa, powiedziałam 'nie' wakacjom na łódce i propozycji kupna pierscionka na rocznice slubu...
chcialam w gory...
- 'ok,ok..w ktore?'
- 'w najwyzsze'
- 'zwariowalas?'
- 'czuje, że zwariuje jak dłuzej pomijać będziemy to co mi najbliższe..'
-'i jak to sobie niby wyobrazasz?'
- 'nie wiem jeszcze jak..'
- 'jak juz, to z kims odpowiedzialnym'
.....
Odnowiłam wtedy znajomość z kumplem ze studiów, takim swojakiem od skały. Na roku mieliśmy ksywkę 'oszołomy' - każdy weekend w górach, albo na skałkach pod Częstochową..
Przyjechali do nas na weekend z żoną i od słowa do słowa zgadaliśmy się, że pojedziemy - ja i Paweł.
Termin wyznaczyliśmy na jesień 2007, a było to w lipcu 2005.
Miałam jednorazowe pozwolenie na ...o rany - Himalaje!!!!
Musiałam zorganizować kaskę jedynie:) i mamę do dzieci.
no i treningi...
zaczęłam biegać... z kupionym, by było mi raźniej piesem - wyżełką niemiecką. Wieczorami, trasa ok 6km, najpierw rozpaczliwym truchtem ciągnieta przez Fionę, wzbudzałam dobrodusznie litosciwe uśmiechy wśród przechodniów..:) po tygodniu zrównałyśmy krok i na luzaku machałysmy dystans jak mistrzynie!
kaska - spłacalam kredyt wziety na koste brukowa do czerwca 2007...hm - wezmę nastepny w lipcu i dam radę, że tam ciągle bez luźnej kaski na styk od pierwszego do pierwszego, ..jakoś radosnie nagle przestało przeszkadzac...:)
mama - podzielila pogląd zięcia, że zwariowałam, ale na czas wyprawy zgłosila gotowść, że na czas wyprawy zostanie z wnukami :)
wszystko grało na wdzieczną nutkę : jaaAAAdę, jaaadę!!!!
.......
w październiku 2005 Paweł zginął tragicznie...
..zostalam nagle z tymi marzeniami...jak głupek, na długo bardzo..z zaciśniętymi ustami wrzeszcząc bezgłosnie do zdarcia gardła.
aż okrzepł we mnie ten ból i pojść w te Góry, jak planowaliśmy dojrzałam znowu,.. po roku.
- nie zrezygnuję z tej wyprawy..
- 'tylko z kims sprawdzonym, nie sama, znajdz jakies biuro albo co'
- 'yhm, yhm...'
znalazłam, nie biuro (bryyy - nigdy nie korzystałam i nie lubię atmosfery zorganizowanej wycieczki) tylko Kogoś, kto wyprawia sie regularnie w te Himki i czuć z miejsca, że to pasja - nie praca:)
zaciągnęłam się na listę, miał być Everest - byla jednak Annapurna.
Przypadek, Los...dość, że zrządzenie nie ja nie wyprawiło mnie pod najbardziej wysnionego Sir Everesta wtedy...
czułam lekką ulgę - marzenia nie odwieją sie z magicznej mgiełki...a tak czy siak na giganty spojrzę:)
pamietam, że miałam w sobie jednocześnie i radość i smutek i strach...
i nawet chwilę taką dość dlugą w sobie miałam, że robiłam wszystko by nie pojechać... przestałam biegać, zwlekałam z napisaniem do Organizatora prawie do ostatniej chwili...
wyraźniało we mnie wszytsko na NIE, bo dzieci małe, za małe, bo wakacje nie z nimi, by urlopu starczyło mi na moje góry, bo...nie tak jak chciałam najbardziej i nie w tym towarzystwie...bo czy ja się ucieszę w ogóle jak stanę naprzeciw tych ośmiotysiecznikow...czy zdlawi mnie żal, że sama....???
i wiesz co ?:)
góry okazło się - wzruszają euforycznie zawsze!!!
poczułam ten ..ścisk w mostku i szalało we mnie radosne uuuuuuu!!!! na ich widok:)
a spełnienie marzeń ma smak....najulubienszych lodow i czuje się potem spokój...taki radosny, nie ma pustki...jest się wypełnionym tym spełnieniem...do upojenia...
i miejsce się robi..by snuć kolejne :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Haha! A ja pojechałam, bo mam fajny adres mailowy :DDD Całe szczęście, że uparłam się przy takim "nieprofesjonalnym", zaraz wiadomo, że ja wariatka w wariatów się przecież kocha :)
OdpowiedzUsuńA marzenia... bez nich cholernie trudno byłoby mi przeżyć. Życie byłoby bardzo puste.
:) historie pewnych historii nie zatrą się nigdy..
OdpowiedzUsuń